niedziela, 28 listopada 2010

W zimowym nastroju


Bardzo lubię te początki zimy, kiedy spadający śnieg wywołuje moją radość. I pewnie już niedługo przyjdzie taki czas, kiedy będę narzekać na skrobanie szyb samochodu, śliskie chodniki i okropny mróz, jednak narazie cieszę się tym bardziej, że to pierwsza zima mojej córeczki. 



W tym roku miałam jeszcze większą radość z opadów śniegu, bo po kilku miesiącach oczekiwania mogłam wyciągnąć z kredensu zimową scenkę. Zawsze marzyłam o czymś takim i chyba po prostu ta na mnie czekała. W wakacje pojechałam do hurtowani artykułów dekorcyjnych i z wielkim zdziwieniem zobaczyłam, że wśród przecenionych towarów stoi ona. Jej zakup w środku upalnego lata był totalną abstrakcją i szczytem perwersji, ale tej okazji nie mogłam przepuścić.  Po powrocie do domu schowałam ją głęboko i obiecałam sobie, że wyjmę dopiero wtedy, gdy spadnie pierwszy śnieg. I w końcu doczekałam się.



Jest misternie wykonana i pięknie podświetlana. Aż chce się wejść do środka tych maleńkich domków i pomyszkować w nich :)



Dodatkową atrakcją jest lodowisko, na którym kręcą się łyżwiarze. Próby ich złapania to od dziś ulubiona zajęcie Duśki :)



Taki drobiazg, a jak cieszy! 



Na pierwszy tydzień adwentu zrobiłam rożek wypełniony cukierkami. Każdego kolejnego tygodnia zawiśnie następny. Taki mój tygodniowy przydział słodkości :)



Z opadów ucieszył się też Bohun. Biega po śniegu jak szalony, kładzie się i wciska pysk w śnieżne zaspy. Taka nieskrępowana niczym radość. Oglądam to zawsze z uśmiechem na ustach.



Życzę udanego pierwszego tygodnia adwentu i zapraszam serdecznie na moje candy, na które można się zapisać tutaj.


czwartek, 25 listopada 2010

Zapraszam na anielskie candy


Niedługo najpiękniejsze święta w roku. Z tej okazji chciałabym podzielić się z Wami czymś bardzo świątecznym.  Przygotowałam zastęp 12 gipsowych aniołków chętnych do pofrunięcia do nowego domu. Połowa aniołków ma zawieszki - w sam raz do powieszenia na choince. Drugie sześć jest bez zawieszek - do dowolnego wykorzystania w świątecznych dekoracjach.

Jeśli ktoś z Was chciałby przygarnąć anioły do siebie - serdecznie zapraszam! Będzie mi bardzo miło wypuścić je w świat. Wystarczy zostawić tutaj komentarz i zamieścić link u siebie na blogu.  Osoby, które nie posiadają bloga, ale mają konto na blogerze także zapraszam do zabawy.

Losowanie odbędzie się 7 grudnia. 

Pozdrawiam serdecznie!



poniedziałek, 22 listopada 2010

Sielsko anielsko


Zazwyczaj u mnie bywa tak, że przypadkiem wpadam na jakiś pomysł. Coś zobaczę, coś mi przypadkiem  wpadnie w ręce i pojawia się w głowie pomysł. Tak było też tym razem. Zaczęło się od porządków w kredensie.  Tam leżało pudełko z zeszłorocznymi ozdobami choinkowymi, a w nim były m.in. gipsowe aniołki. Kilka z nich nie miało zawieszek... 

Następnie trafiłam na post Ushii na temat kuleczkowego ozdabiania przedmiotów.  

Później w pasmanterii wpadły mi w oko groszkowe wstążki, a na koniec Mąż przy tzw. okazji kupił 3 ramki. Wtedy doznałam olśnienia :)

W efekcie powstały aniołkowe obrazki do naszej sypialni. Po jednym dla każdego z naszej trójeczki. Dusia i ja mamy różową kolorystykę, a Mąż aniołka w niebieskościach.



Aniołki to gipsowe odlewy ze specjalnej foremki. Używam zwykłego gipsu budowlanego. Jest on szarawy, dlatego odlewy maluję białą farbką akrylową. Niektóre elementy pomalowałam na złoto dla ich uwidocznienia.



I tym razem musiałam trochę pokombinować przy robieniu kuleczek, bo nie miałam polecanej przez Ulę konturówki. Zastąpiłam ją brokatem w kleju, który następnie pomalowałam. Świetnie się ta wersja sprawdziła.

Teraz tylko Mąż musi powiesić ramki na ścianie. Jakoś nie mam ochoty na starcie z przedwojennymi, solidnymi ścianami i wiertarką udarową :)

To tylko jeden z przykładów wykorzystania gipsowych aniołków. Wspaniale prezentowały się w zeszłym roku na choince i pewnie część z nich znów na niej zawiśnie. To urocza alternatywa dla bombek. 

Pozdrawiam serdecznie i cichutko zapowiadam candy w najbliższym czasie :)



niedziela, 14 listopada 2010

Zawieszki


Na wielu blogach zapanowała już świąteczna atmosfera. Zmobilizowało mnie to do rozpoczęcia swoich przygotowań. I jest pierwszy przedświąteczny akcent: zawieszka, która pozuje wraz z metalowym konikiem. Kiedy zobaczyłam go na wystawie sklepowej, pomyślałam: "żeby tylko nie był drogi!".  Cena przyjemnie mnie zaskoczyła i mam kolejnego konika do kolekcji.



A to pierwsza zawieszka: wykonana metodą decoupage z użyciem kraka dwuskładnikowego. Wiele z nas zachwyca się retro zdjęciami. Niestety, nie trafiałam na takie wzory na serwetkach czy papierze do decu. Przypomniałam sobie o innym sposobie: drukowaniu na papierze śniadaniowym. Cały proces jest taki sam, jak przy drukowaniu na tkaninach. Udało się i od dziś chyba zaprzestanę kupowania papierów i serwetek :)

Druga zawieszka zrobiona z monogramen mojej ulubionej literki. Będzie nową zakładką do książki.


A to są sprawczynie całego zamieszania: metalowe blaszki dołączane do przesyłek pocztowych. Kilka z nich zdążyłam uratować przed wyrzuceniem przez Męża. Wystarczyło wywiercić dziurki i świetnie nadały się na solidne, trwałe zawieszki.



Ostatnia zawieszka nie powstałaby bez mojego prezentu od Męża: cudnej, wspaniałej wyrzynarki :) Chyba Mąż już się uodpornił na dziwne marzenia żony i po prostu kupił ją bez dziwnych min i komentarzy. A że jemu też czasem jest potrzebna, to mu ją hojnie pożyczam :)



Efekt bardzo mi się spodobał. Wyszło coś na miarę koronki. To zasługa delikatnego wzoru i srebrnego wypełnienia spękań.

A tak wyglądają surowe serduszka.  Jeszcze nieobrobione pilniczkiem czekają na swoją kolej. Przyznam się, że całe to wyrzynanie nie jest takie łatwe. Potrzeba pewnej ręki i dużej precyzji. Mąż zlitował się nad niewprawioną jeszcze żoną i wyciął zapas drewnianych serduszek.



To nie koniec zawieszkowej manufaktury. Czekają kolejne wzory i pomysły.

Tylko czas trzeba znaleźć.

Pozdrawiam serdecznie!



wtorek, 9 listopada 2010

I u mnie klatka!

Odkąd Ushii pokazała metamorfozę zwykłej klatki wątpliwej urody zasiała we mnie potrzebę zrobienia czegoś takiego. I w niedługim czasie zupełnym przypadkiem trafiłam na takie "szkaradziejstwo". Klatka została dodatkowo bogato wyposażona w plastikowe kwiatki, pstrokate ptaszki ( żałuję, że zdjęć nie zrobiłam ) oraz mechanizm mający wydawać ptasie trele. Ów mechanizm już w momencie zakupu był zepsuty i pewnie dlatego zapłaciłam za klateczkę
całe 6 zł. 

Swoją wersję klatki pokazała też Aga z Oazy.  Chyba zapanowała "klatkowa" choroba :)


Wnętrze wymontowałam, całość pomalowałam na biało i po zamontowaniu haczyka klatka zawisła w oknie sypialni. Okienko jest niewielkie, więc i wielkość klatki doskonale się wpasowała. Przez wymiary okna sypialnia jest dość "mroczna", ale akurat w tym pomieszczeniu jest to dla nas zaletą.

 Z okiem widać stare, ogromne drzewa. Każda pora roku to inny krajobraz za szybą. Teraz podziwiamy prawie nagie konary i po pół roku przerwy możemy dostrzec kamienicę w oddali. Przy okazji pochwalę się roletą rzymską. Z racji rozmiarów okna uszyta na zamówienie. Materiał ma wytłaczane kwiaty, niezwykle miłe w dotyku. 



A tak wyglądała klatka przed metamorfozą. Niestety, bogate wnętrze zdążyłam wymontować.



W klatce były też dwa kolorowe ptaszki z piórkami. Skorzystałam z przepisu Ushii, trochę go modyfikując. Ja nie miałam gipsu modelarskiego, więc podkradłam Mężowi zwykły gips budowlany, który też doskonale się sprawdził. Kilkakrotnie zanurzyłam w nim ptaszki, wyszlifowałam, a następnie pokryłam krakiem dwuskładnikowym ( dobrze znanym dekupażystkom ). W powstałe spękania wtarłam porporinę ( większy ptaszek ) i cienie do powiek -udany  eksperyment - ( mniejszy ptaszek ). Całości nie trzeba już lakierować, bo pięknie się mieni i jest odporna.

Bardzo cieszą mnie takie metamorfozy. Niewielkim kosztem spełniłam swoje marzenie o klateczce, chociaż na większą i tak nadal będę polować .

Pozdrawiam wszystkich odwiedzających, a szczególnie nowych obserwatorów. 



poniedziałek, 1 listopada 2010

Lniany króliczek - udało się!

Sama w to jeszcze nie wierzę, ale udało się i uszyłam tildowego króliczka! Ja - totalnie zielona w tej dziedzinie - zawzięłam się i metodą prób i błędów popełniłam ten oto egzemplarz. Frajdy z szycia na maszynie miałam ogrom i zachodzę w głowę, dlaczego wcześniej szyłam wszystko ręcznie?!

A przyznam się, że korepetycji z szycia na maszynie udzielał mi mój Mąż :) Nie żeby on jakiś krawiec - ale tak mu to sprawnie idzie, że wszyscy się dziwią. Może powinien z inżyniera się przebranżowić? :)


Króliczek otrzymał imię Adek - na cześć swojej małej właścicielki. Przeszedł też już pozytywnie zakończoną próbę wytrzymałościową w jej małych, ale bardzo silnych rączkach.A mnie tak mi się szycie spodobało, że na tym "królu" na pewno się nie skończy. 

I jeszcze prezent od Męża. Pięknie kwitnąca kalanchoe. Zauroczyły mnie te kwiaty.



Ślę pozdrowienia!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...