sobota, 27 kwietnia 2013

A w planach…



jest moje biurko! Po długiej wymianie maili z Adą dopracowałyśmy szczegóły i teraz sobie spokojnie czekam. Może dziwić słowo „spokojnie”, ale tyle czekałam, że taka perspektywa jest już niczym. Wizję biurka nosiłam w głowie odkąd się przeprowadziliśmy do własnego eM, ale nie był to zakup priorytetowy, więc sobie powoli na niego zbierałam. W końcu nadszedł czas na rozbicie świnki - skarbonki :)



 
Brak biurka nie powstrzymał mnie od spontanicznego zakupu organizera na przybory do pisania. Jest obrotowy i na tyle uniwersalny wizualnie, że na pewno będzie pasował. Ktoś mi powiedział, że to wprawdzie jest przybornik, ale na pędzle do makijażu (!) Eh, trudno – mój skromny ich zbiorek musi poradzić sobie w inny sposób :)




Organizer kupiłam wieki temu, ale dosłownie dwa dni temu nie oparłam się małemu misiakowi, który też ma już „zaklepane” miejsce na moim biureczku.




Pojechałam do hurtowni po kwiaty i wyszłam bez kwiatów, za to z miśkiem i wiankiem. Ot, kobieca konsekwencja w kwestii reżimu zakupowego. Na usprawiedliwienie mam jedynie fakt, że takiego wianka z nietypowymi listkami szukałam już długo.



Ostatnio intensywnie korzystamy z pięknej pogody i wraz z Adką zostałam wessana przez park i okoliczne place zabaw! Do tego ogrom pracy i wieczorami czułam, że po prostu brak mi sił. Podobno mam nadejść chwilowe ochłodzenie, więc pewnie wtedy nadrobię blogowe braki. 
Pozdrawiam!


sobota, 20 kwietnia 2013

Isn't she lovely?





Po kilku prawdziwie letnich dniach przyszedł czas chłodniejszych dni i kilka wolnych chwil poświęciłam na dokończenie scrapowych prac, które od dawna czekały na zlitowanie.
Bardzo lubię to zajęcie i z wielką ochotą się za papierki zabieram, ale ma ono jedną wadę: niesamowity bałagan tworzy się już po kilku minutach pracy. A tego bardzo nie lubię :)Ostatnio tego bałaganu było sporo, bo  kończyłam urodzinowy prezent dla Adki.




Obiecałam sobie, że każdego roku zrobię specjalny album, a będzie w nim dwanaście ozdobionych zdjęć mojej Córci. Po jednym na każdy miesiąc – po jednym ulubionym, szczególnym. Trafiłam na album idealny, już z foliowymi koszulkami na scrapy wielkości 30x30 cm. Bałam się takich dużych powierzchni, ale jakoś poszło. A tytuł tego wpisu „odgapiony” od naklejki, którą umieściłam na okładce.




Skończyłam też mini albumik ze zdjęciami z jesiennych wędrówek. Na okładce naklejki z Biedronki kupione jeszcze latem, ale już z konkretnym pomysłem na ten właśnie album.
Czas realizacji u mnie bije rekordy :)




To jest jedno z moich ulubionych zdjęć w ogóle!
W tle pozuje goździk ( też biedronkowy ) – takie maleństwo, a jaki piękny zapach!




Drzewko z okładki obrodziło jabłkami – Adka nie mogła się powstrzymać przed doklejaniem kolejnych :) Może dlatego, że naklejki są filcowe i mięciutkie.




Ostatnio pojawiła się tutaj jedna z nowszych bransoletek, a swoich pięciu minut jeszcze nie miała moja ukochana, która prawie cały czas dynda na moim nadgarstku. To taki „składak”, a wszystko zaczęło się od prezentu. Trzy lata temu dostałam moje pierwsze Lilou z wygrawerowanym imieniem Córci.




  Do kompletu dołączyła druga zawieszka z imieniem Męża, po drodze zniszczyły się ich sznureczki i dołączyło kilka innych drobiazgów. To mój talizman, bardzo ją lubię! 




Pozdrawiam serdecznie,
zwłaszcza wszystkie właścicielki biedronkowych puf –
jak się okazało jest nas spora grupa, hihi !


wtorek, 16 kwietnia 2013

Nie wytrzymałam!

Dawno w środowisku blogowym nie było takiego zachwytu jakimś przedmiotem. Tym razem przebojem wdarły się do wielu mieszkań biedronkowe pufy. Nie pozostałam im obojętna, ale długo się opierałam. A wszystko dlatego, że pojawiły się w idealnym momencie – tzn. tuż po przygotowaniu kącika z fotelem. Szybko stwierdziliśmy, że do pełni szczęścia i wygody brakuje podnóżka i kilka dni później pojawiły się te pufy. Będąc na zakupach dokładnie je obejrzałam, ale oparłam się pokusie, tłumacząc sobie, że mamy teraz ważniejsze wydatki. Mimo to stale o jednej z nich myślałam – ta beżowa totalnie mnie zauroczyła. Kilka dni później znów na nią spojrzałam, ale pomachałam jej z daleka i wróciłam sama do domu. 




 Jednak co spoglądałam na ten nasz kącik, to czułam, że ta pufka aż się tam prosi. W końcu nie wytrzymałam i poszłam do sklepu z wyraźnym postanowieniem: albo beżowa albo żadna! I była – czekała właśnie na mnie :)  
Polubił ją nawet Mąż, który początkowo kręcił nosem, gdy słyszał o moich planach zakupowych. Adka, oczywiście, zachwycona – ma kolejną zabawkę :) I ja pufkę 
pokochałam, zwłaszcza kiedy zobaczyłam w TK Maxx’ie bardzo podobną, ale dwa razy droższą.W celu rozgrzeszenia wytłumaczyłam sobie nawet, że pufa nie tylko pasuje do kolorystyki gazetnika, ale także do pledu, który pracowicie sobie po kawałku dłubię. 




Początkowo pled miał mieć tylko dwa kolory – biały i szary, ale dodałam odrobinę niebieskości oraz różu  i jest dużo lepiej. Wyliczyłam, ile mniej więcej muszę jeszcze zrobić kwadratów i powolutku dorzucam je do puli. Planuję zrobienie go w dość dużym rozmiarze, więc jeszcze czeka mnie trochę pracy, ale bardzo polubiłam to zajęcie. Poza tym, w ogromnej hurtowni tkanin w moim mieście odkryłam włóczkę w bardzo atrakcyjnej cenie, więc skusiłam się na nowe kolorki i dlatego pled się tak rozrasta.




A to mój przepis na idealny relaks: fotel, szydełko i świeca. Wprawdzie takich spokojnych wieczorów mam na razie niewiele, ale czasem w weekend udaje mi się wygospodarować chwilę. Ta świeca niesamowicie pachnie – nie spodziewałam się, że hibiskus może mieć tak przyjemny zapach. Wszelkie herbaty smakowe omijam szerokim łukiem, a tu takie zaskoczenie!



Śląsk tym razem tonie w słońcu – jest wspaniale!
Pozdrawiam naprawdę gorąco!


piątek, 12 kwietnia 2013

Drobiny...


Ostatnie dni nie należały do łatwych. Niby nic poważnego się nie wydarzyło, ale gdzieś plątał się ten niepokój. To uczucie, że nic nie jest takie, jakie być powinno. To drobiazgi składają się na codzienność i te drobiny potrafią  czasem narobić solidnego spustoszenia… Długo budowany spokój burzy się jak domek z kart, właśnie w momencie, kiedy już myślałam, że się powoli uodparniam.
Ten przydługi wstęp to tylko takie ogólniki, luźne nitki myśli łapane, by nie zatracić tej całej materii życia. 



 
Nie, na szczęście nie było tylko szaro i ponuro.
Nieśmiałe listki pokazał badylek, który przyniosłam do domu jeszcze przed świętami.
Oj, nie mam ja ręki do kwiatów :) U mnie listki rosną tylko w butelce, reszta gałązki niewinnie czysta :)  Wyszło takie moje małe „grow it yourself” – zupełnie nieplanowane, ale dające dużo frajdy.




 Wiele radości sprawił mi też przypadkowy zakup – ceramiczny garnuszek o milionie zastosowań. Kupiony za 2,50 zł i dający wiele do myślenia. Bo taki ładny, zgrabny i zupełnie bez "rodowodu". Produkt nieznanej firmy, za śmiesznie niską cenę, a tak ładny i przydatny.    



Hm… bywa, że daję się porwać tej sile reklamy i gonię za kolejnymi przedmiotami „must have” z metką i sporą ceną w pakiecie. A tu taki malutki drobiazg i jeszcze chwila refleksji gratis.




Do towarzystwa z garnuszkiem mam tu ulubioną bransoletkę. Łączy je jedno: nieprzyzwoicie niska cena. Błyskotka to efekt „powyprzedażowych wyprzedaży” – znaczy tania już była, a jak jeszcze skorzystałam z kuponu rabatowego, to przy kasie uśmiech pojawił się mimowolnie. Niby słodka, ale w takim rockowym wydaniu i idealnie wygląda z nowym zegarkiem ( thx. A. ! ) i czarną ramoneską. To mój ulubiony zestaw na wiosnę!



Dobrego weekendu!

wtorek, 9 kwietnia 2013

Kącik z fotelem

Remont z grubsza skończony, więc mogę pokazać jeden z fragmentów pomieszczenia zwanego przez nas„jadalnią” . Kąt zaaranżowany został spontanicznie z tego, co w naszym mieszkaniu już było, a główną rolę gra tu fotel przeniesiony z sypialni. Jest to jednak układ tymczasowy, bo mam już plan związany z tym miejscem – będę w końcu miała swoje biurko! Ale zanim ono – mamy kącik wypoczynkowy.


Na pierwszym zdjęciu widać także małe białe drzwiczki. To mój schowek na zapasy i przetwory, a powstał z wnęki na maleńkie okienko. Wspominałam już, że mieszkamy w kamienicy i fantazja architekta wymyśliła takie świetliki na całej długości budynku. Trzy z nich przypadają na nasze mieszkanie :)
Okienka nie są duże, ale wystarczająco, by zagrażać bezpieczeństwu Adki, dlatego na razie są szczelnie zabezpieczone styropianem. A że mury mamy bardzo grube, i to schowek wyszedł pojemny. Drzwiczki zrobił mój Mąż z resztek desek na sufit.




Lampa z mojego kącika scrapowego też została tu przeniesiona, a stolik pamięta jeszcze moje studia. Natomiast na stoliku – moje oczko w głowie. Niesamowita azalia, którą wypatrzyłam w „mojej” szklarni. Nigdy nie spotkałam się z takimi okazami i pielęgnuję ją jak mogę, bo cieszy nasze oczy tym bujnym kwieciem.




Kupiłam ją już trzy tygodnie temu i nadal kwitnie pięknie, co mnie niesamowicie cieszy, gdyż nie jestem wprawioną ogrodniczką.




Muszę przyznać bez bicia, że moje zdjęcia robione są „z marszu”. Nie mam nigdy czasu na spokojną aranżację, czekanie na dobre światło i robienie wielu ujęć. Najczęściej korzystam z Adkowej drzemki, ale i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto chce uatrakcyjnić mi to zajęcie. Tym razem załapał się Bohun, który najpierw przechadzał się, by następnie ułożyć się w ulubionym miejscu. 



 Na szczęście nie przychodzi mu do głowy , by siadać na fotelu, za to zawsze musi dokładnie, całym ciałem przytulić się do niego. Jak dobrze, że te pokrowce można prać :)  
Ale nie mogę narzekać, bo nasz pies to prawdziwa ostoja spokoju. Ma już osiem lat i najbardziej lubi święty spokój - wtedy jest szczęśliwy. Nie dla niego niszczenie, szczekanie, skakanie po meblach czy po nas. Prawdziwy psi dżentelmen :)



Pozdrawiamy!


czwartek, 4 kwietnia 2013

Haftowana podusia



Ten wpis jeszcze nadal w klimacie świątecznym. A to dlatego, że na Śląsku jest zwyczaj dawania dzieciom prezentów „na zajączka”. Ja – dziecko rodziców z dwóch różnych stron kraju – tego nie znałam. Dopiero mój Mąż wprowadził ten zwyczaj do naszego domu i Adka z wypiekami na twarzy szukała prezentów zostawionych dla niej przez owego zajączka.  Zamiast tradycyjnych słodkości dostała od nas książkę, która marzyła się przede wszystkim Mamie :)




Na szczęście wiedziałam, że zakochana w zwierzętach Córcia też polubi opowiastki Beatrix Potter. Zainspirowana ilustracjami postanowiłam dołożyć jeszcze coś od siebie i wyhaftowałam mały obrazek. Zastanawiałam się, jak najlepiej go wyeksponować i w końcu uszyłam poszewkę na niewielką podusię. Wykorzystałam ściereczki kuchenne Cath Kidston, które kupiłam właśnie z myślą o szyciu.
Królisia jest bardzo sympatyczna, a skoro kupiłam od razu dwie poduszki, to powstanie jeszcze jeden haft do kompletu :)



Dziękujemy za tak wiele życzeń świątecznych i urodzinowych!


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Świąteczne urodziny




Tegoroczne Święta są dla nas wyjątkowe, bo w Wielką Sobotę świętowaliśmy trzecie urodziny Adki. Już trzecie! A pamiętam, jak była taka maleńka! Nawet tegoroczna pogoda jest wyjątkowa, bo trzy lata temu było pięknie i słonecznie.  Mam do dziś przed oczami taki obraz, kiedy usiadłam na ławeczce przed szpitalem, zastanawiając się, czy nie lepiej będzie wrócić do domu, bo może jednak mi przejdzie… Bo przecież jeszcze tyle czasu do terminu… Był Wielki Tydzień – wtorkowe popołudnie, a nam siedzącym przez chwilę  na tej ławeczce towarzyszyły ciepłe promienie słońca i ptasie trele.




Zupełnie nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak zmieni się nasze życie, kiedy trzy godziny później zobaczyliśmy maleńką buzię naszej Córeczki. Była drobinką – nawet najmniejsze ubranka były za duże na to 2,5 kilowe ciałko.  Ale w tej drobnej istotce od początku tkwiła wielka siła. Dziś jest dzielną dziewczynką, bardzo mądrą, rezolutną, kochającą zwierzęta, a jej najlepszym przyjacielem jest Bohun vel. Bubuś – nasz wielki husky, który podporządkował się zupełnie tej swojej małej Pani.




Staramy się jak możemy, by jej urodziny były dla niej niezwykłym dniem. W tym roku przygotowania do Wielkanocy musiałam połączyć z przygotowaniem przyjęcia urodzinowego, ale udało się w nocy upiec tort i przygotować czekoladowe lizaki. Pierwszy raz porwałam się na pracę z lukrem plastycznym i choć to zajęcie bardzo pracochłonne, to bardzo wciąga i wycisza.




Bywają chwile, że nie potrafię objąć rozumem tego, jaka odpowiedzialność spoczywa na nas – rodzicach. Niejednokrotnie radość miesza się ze strachem, rodzicielska duma ze zwyczajnym, ludzkim zmęczeniem. Ale bez niej nasz DOM byłby tylko mieszkaniem…




Niesamowita jest ta zwykła codzienność, kiedy w szafie na buty widzimy półkę zapełnioną małymi bucikami, a w łazience dumnie stoi wybrana przez Nią szczoteczka do zębów.




Nasz Lany Poniedziałek przebiega po znakiem śniegu :)
Udanego świętowania!


Pozdrawiam!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...