Do tytułu powinnam jeszcze dodać: „upssss” ;)
Tak, minął już miesiąc od ostatniego wpisu i muszę bez bicia
przyznać, że chyba dopadł mnie wakacyjny leń. Ale zbieram się w sobie i wrzucam
najstarsze zdjęcia remontowego sajgonu.
Tak, to co widać na drugim foto, to kolejne zniszczenia :)))))))))))))
Ja naprawdę mam już traumę, kiedy słyszę, że znów trzeba coś wyburzyć lub skuć. Dlatego najczęściej jestem brana z zaskoczenia i o takich
akcjach dowiaduję się już po fakcie. Na widok tej dziury w ścianie wyjąkałam tylko: „Serio?”
Tym razem trzeba było zrobić miejsce na instalację do
ogrzewania podłogowego. Jak się cieszę, że to wszystko będzie ukryte w ścianie,
na dodatek pod schodami ! :))))))))))
Z każdą godziną pracy instalatorów przybywało podłączonych
rurek i już, już myślałam, że prawie
finiszują, kiedy usłyszałam: „No to teraz idziemy na pierwsze piętro!”
Zdębiałam…
Okazało się, że ta cała instalacja pod schodami zarządza
ogrzewaniem na parterze, a do pozostałych dwóch poziomów potrzebna jest jeszcze jedna. Czyli co?
Tak, kucie w kolejnej ścianie :)
W ten sposób stałam się posiadaczką drugiej skrzynki, która
jeszcze szczelniej zapełniła się przewodami.
Nie spodziewałam się, że położenie takiej plątaniny
przewodów pójdzie tak szybko! Wszyscy naprawdę się sprężali, bo osaczał nas
termin wylania betonu. Panowie od ogrzewania spisali się na 100 %, bo nie dość,
że zdążyli, to jeszcze zadbali o „plan b” i wyprowadzili rurki na niewielkiej
wysokości w każdym pokoju. Wszystko po to, gdyby kiedyś była potrzeba
zamontowania w którymś pomieszczeniu grzejnika. Ogrzewanie podłogowe jest w całym
domu i nie ma ich w planach, jednak uznali, że dobrze mieć taką opcję na
przyszłość. Rurek na szczęście nie będzie widać, nic z podłogi nie będzie
wystawało, gdyż są poukrywane w ścianach.
Rurki położone, piec podłączony, wpuszczenie wody… wszystko działa! Uffff, kolejna warstwa na podłodze gotowa. Na to papa kładziona do późna w nocy i finisz dosłownie za pięć dwunasta. Termin ekipy od wylewki był kompletnie nieprzekładalny, a znalezienie wolnego dnia u nich było trudniejsze niż dostanie się na audiencję u papieża ;)
Zdjęcie z misterną konstrukcją przewodów zawieszonych nad
podłogą nie wymaga już komentarza. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać ;)
Po kilku godzinach pracy wszystko jest zalane betonem. Już
nie ma odwrotu.
Podłogi sobie wysychały, a że akurat nastały gorące dni, to
przez tydzień były przykryte folią, żeby nic nie popękało.
A co teraz? Jak na zmiłowanie czekam na koniec kładzenia
gładzi. Mam wrażenie, że moi dwaj panowie od gipsowania są już w domu stałymi lokatorami.
Gdyby na olimpiadzie wystartowali w konkurencji na najdłuższe prace, to miejsce
w pierwszej trójce mają zagwarantowane :) Przyznaję, starają się i są bardzo
dokładni, ale to tempo… No zabójcze, no!
W tym czasie ogród radzi sobie sam, nawet zebrałam pierwsze
plony ( choć to określenie jest zdecydowanie na wyrost, hehe ). Porzeczki i
agrest z już zastanych krzaczków rosną bez niczyjej pomocy, nawet kilka słoiczków
zdążyło się zapełnić konfiturą.
Wystarczy jak na pierwszy wpis po przerwie. Z kolejnym mam
zamiar wrócić szybciej, bo sporo do zrobienia jeszcze zostało.
Pozdrawiam!