sobota, 22 marca 2014

Wiosenny wianek

Wianek szyszkowy już zdecydowanie za długo wisiał na drzwiach, więc zrobiłam w parę chwil jego następcę. Pomysł nie mój, a zapożyczony z czasopisma „Mollie potrafi”.


Przy okazji przyznam się, że skusiłam się na roślinkę z Biedronki. Doniczka nie najgorsza ( choć wolę stronę bez napisu : ), a bardzo mi się ten „poczochraniec” spodobał, więc za którymś już razem kupiłam go. 


Po wyjątkowo długim czasie szydełkowania pledu wszystkie inne prace wydają mi się ekspresowe, a te kwiatki to już w ogóle pojawiały się wyjątkowo szybko. Wykonanie banalne, a moje szydełkowe ego urosło, że hoho :)


Mój wianek przyozdobiłam pastelowymi kolorami, w przeciwieństwie do pierwowzoru. Gazetowa wersja bardzo mi się podoba, ale to nie moje klimaty. Nie odnajduję się w zdecydowanych kolorach.


A skoro pokazuję wianki, to postanowiłam też pochwalić mój bluszcz, który rośnie na medal. Kiedy go kupowałam w październiku, był „chudzinką”. Mam nadzieję, że nie zapeszę, ale rośnie bardzo ładnie, nie jest wymagający, jedynie trzeba czasem mu pomóc ładnie się owinąć.



Na tym zdjęciu, zrobionym tuż po zakupie widać, że nie był zbyt rozrośnięty.




Razem z Adka próbujemy uprawiać awokado. Pierwsza pestka już w doniczce, dwie jeszcze się rozwijają w wodzie. Ciekawa jestem, co z tego nam wyjdzie? Nawet nie jestem pewna, czy dobrze ją posadziłyśmy – czas pokaże.


Pozdrowienia wiosenne!

sobota, 15 marca 2014

It will rain...

Czas rozpocząć kolejny rok blogowania. 
Dziękuję za tyle miłych słów pod poprzednim wpisem. Do dziś wspominam te emocje, które mi towarzyszyły podczas pierwszych postów. Ekscytacja pozostawianymi komentarzami, znajomości trwające do dziś. Mniej więcej w tym samym czasie zaczynały niesamowite dziewczyny: Ushii ( Ushiilandia ), Renata ( Dom Artystyczny ), Mili ( Domilkowy Domek ), Paula ( Home my place ), Elisse ( Utkane z marzeń ), Ita ( Jagodowy zagajnik, Aga ( Oaza ), Lloka ( Marzę, więc jestem ), Dag-eSz ( Pod norweskim niebem ), Elle ( Le petit bonheur ). Uwielbiałam ( i uwielbiam nadal ) ich blogi. Z niecierpliwością czekałam na każdy kolejny wpis. To niesamowite, że prawie wszystkie tworzą nadal swoje wirtualne światy. Bardzo tęsknię za Elisse i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze do nas wróci. Dziewczyny, dziś pozdrawiam Was szczególnie mocno!



Wiecie, że moje ostatnie dni nie były tymi wymarzonymi. Nie mam pod ręką mądrych słów, wielokrotnie nie wiem, co napisać. Teraz też nie. Ot, życie… 
W przypływie weny, pewnie pod wpływem tego wspaniałego słońca zrobiłam kilka zdjęć, więc je wrzucam na dobry początek szóstego roku blogowania.


Głównym bohaterem jest koszyk, a w zasadzie koszyki, które w tym samym czasie pojawiły się w naszym mieszkaniu. Zielony pochodzi z TK Maxx’a. Już od dawna nic ciekawego tam nie znalazłam, ale ten koszyk nie mógł zostać w sklepie :) Trzymam w nim włóczki, z których aktualnie coś szydełkuję. Te zielonkawe są niesforne, włochate. Kupiłam je z myślą o lekkiej chuście, ale nie umiem na razie ich ujarzmić, więc poczekają na większy przypływ mojej cierpliwości.
 

W wolnych chwilach szydełkuję najprostszy kocyk świata, który mam nadzieję skończyć przed Adkowymi urodzinami ( to już za dwa tygodnie! )


 Wieczory nadal są „kominkowe”. Nie wiem, jak ja żyłam bez niego? :) Wracając do koszyków: miałam wcześniej tylko ten największy, przeznaczony na drewno. Brakowało mniejszych. 


Ten okrągły zwinęłam Mamie i jest on pewnie duuuuużo starszy ode mnie. Znaleźliśmy go w rodzinnym domu mojego Taty. Miałam wtedy 8 lat, a pamiętam bardzo dokładnie ten opuszczony, malutki domek na białostocczyźnie. Byłam tam tylko ten jeden raz i czasem wracam w to miejsce wspomnieniami. Dzieli nas cała Polska, Tata już drogi nie wskaże, a ja czasem myślę, by odnaleźć to miejsce. Może kiedyś?


Ostatni koszyk to już zupełna „nówka”. Napatoczył się przypadkiem, kiedy już zwątpiłam, że znajdę gdzieś podobny do tego dużego :)


I tyle na dziś :)
Deszczowa pogoda, to i deszczowy tytuł dzisiejszego wpisu. Ale chyba jest lepiej, skoro i ten deszcz dzisiaj mi się podoba :)

Pozdrawiam!

czwartek, 13 marca 2014

To już 5 lat!


Niewiele brakowało, bym przeoczyła tę datę: dokładnie 5 lat temu, w piątek trzynastego założyłam tego bloga. Nie myślałam wtedy, że wciągnie mnie na tak długi czas. Okazało się, że po prostu to lubię. Ten wirtualny świat i tych prawdziwych ludzi. Tak, prawdziwych… 
Bardzo jestem wszystkim wdzięczna za te ciepłe, krzepiące słowa, które pojawiły się pod poprzednim postem. Pierwszy raz doświadczyłam uczucia, że muszę coś z siebie wyrzucić. Słowa płynęły same i powstał ten poprzedni, chaotyczny post. W niektórych sprawach już lepiej nie będzie, ale teraz ważne jest, by po prostu nie było gorzej. 
Nie mam czasu, ani sił by napisać dziś coś więcej, ale postaram się, by kolejne wpisy były już bardziej optymistyczne. 
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

czwartek, 6 marca 2014

Miało nie być…


Miało być lepiej?
Nie jest i nawet nie pytam, dlaczego…
Kołowrót zdarzeń szarga duszę i ciało, nie potrafię się nawet zatrzymać, zastanowić.
Na niewiele zdarzeń mam wpływ, chyba ktoś zaczął decydować za mnie, układać przewrotny plan, sprawdzian, zemstę?
Pamięcią sięgam wstecz, kilka dni, tygodni, miesięcy, wszystko takie samo.
Jedna infekcja goni drugą, leki, lekarze: to organizm się buntuje – mówi rodzina i znajomi, nie zastanawiam się, przecież tyle spraw, osób, zdarzeń już czeka.
Pobudki o 5.30 nagle przestały być wysiłkiem, z ulgą otwieram oczy po kolejnej nocy pełnej pozornego snu przerywanego godzinami spoglądania w sufit.
Poranne „kocham cię, mamusiu” uderza w serce niczym młot, wyciska łzy zamiast rutynowej odpowiedzi „ja ciebie też”.
Samochód stał się idealnym kompanem w samotności, jazda zdecydowanie za szybka, chwila w korku i nagle tytuł jednej z ulubionych piosenek „Locked out of heaven” nabiera znaczenia gorzkiej prawdy o ostatnim czasie. Wysiadam pod domem, biegnąc po schodach uzmysławiam sobie, ze nie zamknęłam samochodu, więc wracam, podnoszę kluczyki, które przed chwilą wypadły z dłoni i nie potrafię sobie przypomnieć jak przejechałam to ruchliwe skrzyżowanie. Ale nieważne, muszę zdążyć z Adką do lekarza. To nic poważnego, chwila ulgi, idziemy na spacer, prawie wiosenne słońce oślepia nas, a my śmiejemy się naprawdę głośno.
Praca absorbuje, kolejne pomysły kłębią się w głowie, a ja chcę pozwolić wyjść im na wolność. Jest i satysfakcja, jakieś wywiady, gazety, zdjęcia, kolejne plany, kolejne realizacje, niby cieszę się, ale jakoś płynę po tym, po powierzchni. Bez ekscytacji, nieskrępowanej radości, a przecież angażuję się jeszcze bardziej. 
Ten koszmarny szósty zmysł, a za chwilę wiadomość o Mamie w szpitalu. Próbuje mnie uspokoić, oszukać. Następnego dnia rano miałam zadzwonić, ona nie odbiera. Z telefonem przy uchu zbieram się do pracy, nadal głuchy sygnał. Skręcam na szpitalny parking, potykając się po schodach nawet nie hamuję cisnących się na usta słów. Strach potęgowany poranną ciszą na oddziale chce wyskoczyć wraz z sercem. Jedno spojrzenie przez otwarte drzwi, puste łóżko, uderzenie gorąca i dudniące w uszach: „ja szukam Mamy”. Była w kaplicy na mszy, a ja wypatrując jej w tłumie wychodzących łykam łzy. Pierwszy raz od dawna. W samochodzie czuję się jak w kokonie, zagłuszam się muzyką albo wsłuchuję w silnik wchodzący na wysokie obroty. Nagle droga do pracy jest za krótka, zbyt mała dawka adrenaliny nie znieczula wystarczająco na nadchodzący dzień. A przecież uśmiecham się, rozmawiam i coraz bardziej siebie nie rozumiem. Stoję pod szpitalnym oknem z Adką, która bardzo chciała pomachać Babci. Widzę ich uśmiechy i czuję potworny chłód. Obiecuję małej przyjście tu jutro i już nic nie wiem. 
Jutro też będzie dzień: samochód, dokumenty, komputer, szpitalne schody, ciepły kominek i dławiący gardło żal.
A przecież w tym wirtualnym „tutaj” miało nie być osobiście, sentymentalnie. No tak, miało nie być…
Jest za to rozpoczęty nowy kocyk dla Adki, nowy koszyk w starym stylu i stare problemy. I nowe też będą. Ale jak na chwilę o mnie zapomną, to obiecuję: nie będę tesknić.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...