Pisałam, że ze szczecińskiej giełdy przywiozłam coś jeszcze.
Za kilka złotych obkupiłam się w osłonki na doniczki na stoisku ogrodniczym. Wieźć
to wszystko przez całą Polskę to szczyt głupoty, ale za taką cenę żal było nie
wziąć. A że bagażnik duży, to jakoś udało się wszystko dowieźć bez uszczerbku (
mój Mąż złapał się za głowę, kiedy zobaczył, jak z walizki wyrzuciłam ubrania
i wszystkie te skorupy owijałam w ręczniki i pieczołowicie układałam niczym
puzzle, hehe).
Za 4 złote wpadła ceramiczna misa, która dopiero została
zagospodarowana. W Biedronce są teraz mini roślinki, więc wzięłam jedną, a Adka pomogła w sadzeniu.
Do tego wariactwa dołożyłam jeszcze starca kupionego w
Międzyzdrojach. Nie żebym tam po rośliny jeździła :) Weszłam do Netto, bo w
pogoni za ładną fotką kompletnie przemoczyłam buty. Ze sklepu wyszłam ze
skarpetkami i doniczką. Eh, ten uśmiech półgębkiem Męża :)
A to już wspominane ujęcie. Nawet jak mi buty zalewało nacisnęłam
spust migawki, zamiast uciekać :)
Na parapecie widać moje kolejne doniczkowe zdobycze z giełdy. Te były
po 8 złotych!
Robiąc zdjęcia stołu musiałam tak kadrować, by nie załapały
się „elementy dekoracyjne” przyniesione przez Męża. Ostatnio
zastanawiałam się, czy tylko u nas jest tak, że stale coś gdzieś się podziewa?
Teraz mam mały składzik opon i innych precjozów, bo przecież nowy sezon motocyklowy
za pasem, więc przygotowania trwają w najlepsze. A z drugiej strony, to A. bez mrugnięcia okiem zgadza się na te
moje wszystkie wariactwa wnętrzarskie, więc już niech te opony chwilę poleżą :)
Pozdrowienia!
