Mój Mąż mówi mało. Bywa, że się o to wściekam, ale jest i
tak, że tę powściągliwość w nim bardzo cenię. Pomaga swoją obecnością, czynami,
a nie słowami. Tak już jest skonstruowany.
A ja lubię prasować. Ulubiona playlista i żelazko to sposób
na smutki i relaks. Macham żelazkiem, stos gładziutkich ubrań rośnie, gdy nagle
słyszę z jego ust tylko: „Wiem, że jesteś zmęczona, ale to minie.” I już, tyle.
Spojrzał miękko, założył psu obrożę i wyszedł z nim na spacer. Alarm w żelazku
przypomniał mi o powrocie do rzeczywistości.
Nie wiem, czy dobrze wsłuchał się
w moją muzyczną faworytkę ostatnich dni, czy to taki zbieg okoliczności, ale dzięki
temu nie musiałam zastanawiać się nad tytułem tego wpisu.
Wraz z nadejściem wiosny i lata nie czekam na truskawki czy szparagi. Ja
tęsknię za piwoniami. Nawet nie wiem, skąd u mnie taka słabość do tych kwiatów.
Te są szczególne, bo sprezentowane przez Adkę. Bukiet nosiłam za sobą z
pokoju do pokoju. Wielka szkoda, że powoli znikają z ogrodu.
Zostanie tych kilka zdjęć na pamiątkę i pachnące
wspomnienia.
Po ostatnim wpisie naszło mnie kilka refleksji. Dzięki za
podtrzymywanie na duchu, wyciąganie za uszy z maruderstwa. Pewnie nudna już z
tym jestem, hehe. I z wystrojem wnętrz także. Spojrzałam po jego załadowaniu na
ostatnie zdjęcie z tego wpisu i zauważyłam, że nie ma u mnie modnych ostatnio
dodatków. Biel, drewno: nuda? klasyka? Tym bardziej cieszę się, że tyle osób tu
wpada, zostawia komentarz, napisze maila. Dzięki wielkie!
Pozdrawiam!
