
Od dzieciństwa marzę o karuzeli - pozytywce. Takiej metalowej, z drewnianymi konikami, najlepiej czerwonej. I jak narazie jest to marzenie niespełnione. Te, na które trafiam są albo kiczowate, albo zbyt drogie. Dlatego, kiedy zobaczyłam ten wzorek haftu, musiałam go wyhaftować.

To dopiero moje hafciarskie początki, ale bardzo lubię to zajęcie. Najpierw wybieranie wzoru, długie godziny rozmyślania. Później dobieranie mulin i obserwowanie, jak w miarę haftowania z plątaniny krzyżyków zaczyna się wyłaniać jakiś kształt. I wtedy zazwyczaj przychodzi kryzys i zniechęcenie, a hafcik ląduje na kilka dni na dnie szuflady. W końcu zbieram się w sobie i cieszę się z efektu końcowego.
Obrazek zawisł nad łóżeczkiem Duśki i mam nadzieję, że będzie początkiem większej kolekcji konikowej, bo jak zaczęłam szukać, to trafiłam na tak piękne wzory, że pewnie długo się im nie będę opierała.
A na koniec konik na biegunach kupiony na Festiwalu Ceramiki. Ileż tam było cudnych rzeczy! Długo się opierałam, bo obiecałam sobie większą "powściągliwość" w kupowaniu drobiazgów, ale cóż... Takiego konika musiałam mieć, bo przecież będzie pasował do pokoju Duśki! I od razu poczułam się rozgrzeszona :) Także dobry początek kolekcji już jest. I mam nadzieję, że kiedyś w końcu trafię na tę wymarzoną karuzelę. Pozdrawiam serdecznie!