
Kilka miesięcy temu pojawił się ten post. Dla mnie to kolejny dowód na niestałość kobiecej natury. A to dlatego, że napisałam w nim o zakończeniu prac w tym kącie jadalni. Chwilę później te słowa stały się nieaktualne. A to wszystko za sprawą pewnego spontanicznego zakupu.
O posiadaniu ekspresu marzyłam od jakiegoś czasu, ale myślałam o takim tradycyjnym - czyli ciśnieniowym, z wbudowanym młynkiem do mielenia ziaren kawy. Z biegiem czasu coraz częściej słyszałam odradzanie znajomych posiadających takie cuda. I to nie tylko ze względu na cenę, ale przede wszystkim uciążliwe czyszczenie. Ziarno niepewności zostało zasiane... A od tego już krótka droga do końca tej historii: będąc na szybkich zakupach, na wystawie zauważyłam ten ekspres. Kolor od razu wpadł mi w oko. Okazało się, że to limitowana edycja, dlatego nigdy wcześniej się z nim nie spotkałam. Długo się nie zastanawiałam :)
A skoro pojawił się ekspres, to zaistnieć musiała także półka na kawowe drobiazgi. Oczywiście autorstwa mojego Męża :) Ze stojących na niej słojów jestem szczególnie zadowolona. Kupione za małe pieniądze, czekają na etykietki z opisem zawartości i towarzyszy, bo w zamierzam jeszcze dokupić kilka. W zamyśle zaplanowane są też pojemniki, ale one wymagają malowania, a ja ostatnio z farbą mam nie po drodze.

Zakup okazał się trafiony. Na pewno bym się na niego nie zdecydowała, gdyby ekspres nie miał dyszy do spieniania mleka. To dla mnie priorytet, bo uwielbiam latte z wysoką, gęstą pianką. Mam już swoje ulubione gatunki kaw spośród dostępnych kapsułek i z bardzo lubię wieczory, kiedy z Mężem siadamy z kubkiem/filiżanką kawy w dłoni i opowiadamy sobie miniony dzień.

Tutaj sprawca całego zamieszania. Kolor w rzeczywistości jeszcze ładniejszy niż na zdjęciach i pasuje do uchwytów szafek kuchennych :)

I moje ulubione kubki. Kawa w nich podana jeszcze lepiej smakuje. Muszę dokupić jeszcze jeden, wolne miejsce czeka. A teraz, z przy kawie, wybieram się na spacer po ulubionych blogach.
Pozdrawiam ciepło!
