czwartek, 29 listopada 2012

Szyszkowe kule




Ostatnio znalazłam w szufladzie styropianowe kule kupione kilka lat temu i przypomniałam sobie o związanych z nimi zamiarach.
Tak się złożyło, że bardzo często spacerujemy z Adką po parku i trafiłyśmy na miejsce obfitujące w maleńkie szyszeczki. Uzbierałyśmy ich sporo i tak rozpoczęła się produkcja.




Powstało już kilka kul w różnych rozmiarach. Najwięcej energii wymagała kula gigant, na szczęście dla moich poparzonych palców, więcej takich nie planuję.  Przy produkcji użyłam tradycyjnie styropianowych kul jako bazy i kleju na gorąco. 




Najlepiej przykleja się szyszki tuż po zebraniu, ponieważ otwierają się po wysuszeniu . Takie zwinięte łatwiej dopasować i nie powstają prześwity. A kiedy już przyklejone szyszki otworzą się po wyschnięciu, ładnie wypełniają wolną przestrzeń i powstaje jednolita struktura.  




Kule są bardzo wdzięczną, naturalną dekoracją w klimacie świątecznym.
Zrobiłam ich sporo i pomyślałam, że może komuś z moich Czytelników też spodobała się taka ozdoba?
Z przyjemnością wyślę jedną do Was.
Wystarczy tylko zgłosić się w komentarzu, a ja w niedzielę wylosuję osobę, do której kulka powędruje. 
Pozdrawiam!

czwartek, 22 listopada 2012

Kącik Adusi



Ostatnio dotarło do mnie, jak bardzo mój blog jest opóźniony w stosunku do rzeczywistości. Nie nadążam z fotografowaniem zmian, dlatego i tym razem pojawia się kącik, który swoją metamorfozę przeszedł dość dawno. Moja Córeczka nie jest już małym brzdącem, dlatego zaszła potrzeba zmiany łóżeczka, a właściwie jego przebudowy, bo to dalej ten sam mebel, który pokazywałam dawno temu tutaj.
 Kącik  Adki znajduje się w sypialni, tuż pod skosem i jest tam naprawdę bardzo przytulnie. 
Dużą rolę w kreowaniu tego nastroju ma łańcuch świetlny, czyli „bąbelki” ( tak je z Adka nazywamy ). Kupiłam je po okazyjnej cenie z myślą właśnie o tym miejscu .




Swoje miejsce znalazł też haft, który początkowo tułał się po salonie, ale gdzie może być mu lepiej, jak nie tutaj?




Narzuta i poduszka tylko udają patchworki – tak naprawdę to materiał w taki wzorek. Pamiętam, że kupiłam ten komplet, kiedy Adka była jeszcze malusia i musiał w szafie zaczekać na swój czas.




I jak to u mnie – musi być trochę sentymentalnie. Na łóżeczku zawsze leżą dwa kocyki. Oba zrobione przez moją Babcię, która jest mistrzynią w robieniu na drutach. Bardzo żałuję, że dzieli nas cała Polska i nie mogę nauczyć się od niej choć namiastki tej sztuki. Właśnie dlatego tak bardzo cieszą mnie rzeczy, które robi. Jeden kocyk – śnieżnobiały – zrobiła na chrzciny Adusi. Drugi - ten z różowym wykończeniem – przygotowała dla mnie, tuż po moich narodzinach.  
To coś więcej niż pamiątka. To kawałek naszej historii, ta niewidzialna nić, która łączy i daje poczucie bezpieczeństwa. Nie zamieniłabym tych kocyków na żadne inne, choćby nie wiem, jak wyszukane czy markowe.




W sypialni mamy niewielkie okienko, więc panuje w niej półmrok. To idealne warunki, jak na sypialnię, ale nie na robienie zdjęć. Wszystkie musiałam zrobić przy sztucznym świetle i po raz kolejny przekonałam się, jak mało jeszcze umiem. Ale wszystko przede mną :)
Już niedługo grudzień! Ależ się cieszę!
Pozdrowienia!

czwartek, 15 listopada 2012

Jeszcze jesiennie


Po dłuższej nieobecności ciężko napisać pierwsze zdanie…
Kilka już zostało skasowanych, dlatego nie będzie mądrego wstępu. 


Ostatnio kupiłam zupełnym przypadkiem dwa koszyki właśnie z myślą o ustawieniu ich na witrynie w przedpokoju. Były w idealnym kolorze, jedynie musiałam pozbyć się materiałowego wypełnienia w okropnym kolorze. A wśród nich zakup, któremu nie mogłam się oprzeć i który jest dowodem na to, jak trudno powstrzymać się przed tak wczesnymi zakupami o bożonarodzeniowym charakterze. Właśnie dlatego lampion narazie stoi wysoko, by nie przyciągać spojrzeń i nie psuć świątecznej atmosfery niepotrzebnym falstartem.


Wewnątrz witrynki też pojawiają się nowe drobiazgi. Tym razem swoje miejsce znalazły jedne z moich ulubionych zdjęć. Dobrze im tutaj.


Kropką „nad i” w przedpokoju były bakelitowe włączniki światła, które wylicytował Mąż za grosze. Mają one swój urok i w naszym kamienicznym mieszkanku po prostu musiały się pojawić. Są to autentyki sprzed lat, ale w pełni sprawne i o wiele tańsze od współczesnych wyrobów, które są nimi inspirowane.


Post bardzo mi się rozrasta, więc pokażę jeszcze tylko jedną z przyczyn mojej nieobecności w blogowym świecie. Zawzięłam się w sobie i postanowiłam dokończyć projekt, który rozpoczęłam trzy lata temu. Jest to haftowany kalendarz adwentowy. Pochłaniał każdą wolną chwilkę, a że jest bardzo pracochłonny, to poświęciłam mu naprawdę sporo czasu. Pod koniec byłam już nim bardzo zmęczona, ale wizja uśmiechniętej Adki, która wyjmuje z niego drobiazgi,motywowała mnie do działania.


Wszystkie hafty są już gotowe, pozostało mi jeszcze kilka woreczków do zszycia, ale to już drobiazg w porównaniu  z tym ogromem pracy, który wykonałam - taka jestem chwalipięta, ale duma mnie rozpiera, że wreszcie to wyhaftowałam :)


Wśród domowych drobiazgów pojawiła się druciana patera, która ma w sobie sporo uroku.


Ostatnio bardzo narzekałam na jesienną aurę, ale moje podejście zupełnie odmieniły te widoki. Od kilku tygodni na mojej codziennej drodze do pracy odbywa się remont i chcąc ominąć korki, jeżdżę właśnie tą drogą przez las. Ma w sobie tyle uroku, że nie złoszczę się na te prace drogowe. Choć muszę przyznać, że to tylko tak niepozornie wygląda, bo bliżej jej do „road to hell” niż do niewinnej parkowej alei. Jest wąska, ciasno obsadzona drzewami, a po obu jej stronach jest wysokie, strome osuwisko. Taka przejażdżka ( zwłaszcza rano, kiedy człowiek spieszy się do pracy, a tam ruch jak na Marszałkowskiej ) gwarantuje sporą dawkę adrenaliny. Ale ta atmosfera nastraja pozytywnie od rana.



Pozdrawiam!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...