środa, 18 czerwca 2014

I know you're tired.

Mój Mąż mówi mało. Bywa, że się o to wściekam, ale jest i tak, że tę powściągliwość w nim bardzo cenię. Pomaga swoją obecnością, czynami, a nie słowami. Tak już jest skonstruowany.
A ja lubię prasować. Ulubiona playlista i żelazko to sposób na smutki i relaks. Macham żelazkiem, stos gładziutkich ubrań rośnie, gdy nagle słyszę z jego ust tylko: „Wiem, że jesteś zmęczona, ale to minie.” I już, tyle. Spojrzał miękko, założył psu obrożę i wyszedł z nim na spacer. Alarm w żelazku przypomniał mi o powrocie do rzeczywistości. 
Nie wiem, czy dobrze wsłuchał się w moją muzyczną faworytkę ostatnich dni, czy to taki zbieg okoliczności, ale dzięki temu nie musiałam zastanawiać się nad tytułem tego wpisu.


Wraz z nadejściem wiosny i lata  nie czekam na truskawki czy szparagi. Ja tęsknię za piwoniami. Nawet nie wiem, skąd u mnie taka słabość do tych kwiatów. Te są szczególne, bo sprezentowane przez Adkę. Bukiet nosiłam za sobą z pokoju do pokoju. Wielka szkoda, że powoli znikają z ogrodu.


Zostanie tych kilka zdjęć na pamiątkę i pachnące wspomnienia.

Po ostatnim wpisie naszło mnie kilka refleksji. Dzięki za podtrzymywanie na duchu, wyciąganie za uszy z maruderstwa. Pewnie nudna już z tym jestem, hehe. I z wystrojem wnętrz także. Spojrzałam po jego załadowaniu na ostatnie zdjęcie z tego wpisu i zauważyłam, że nie ma u mnie modnych ostatnio dodatków. Biel, drewno: nuda? klasyka? Tym bardziej cieszę się, że tyle osób tu wpada, zostawia komentarz, napisze maila. Dzięki wielkie!



 Pozdrawiam!

czwartek, 5 czerwca 2014

Should I go, should I stay...

Dwa miesiące nieobecności… Nikogo chyba nawet ten tytuł wpisu nie zdziwi. Ja wyłuskałam ten fragment z jednej z ulubionych ostatnio piosenek, bo doskonale oddaje stan, w jakim się znalazłam, czyli: sama nie wiem, co dalej.
Blogowe życie odeszło w odstawkę, bo to realne ostatnio domaga się aż nadto uwagi. W trakcie tych ostatnich dwóch miesięcy przetoczyło się przez nasze życie tornado: mama znów znalazła się w szpitalu ( a nawet dwóch ), Ada postanowiła pobić rekord województwa w ilości przeziębień, katarów, gorączek, biegunek, wymiotów i innych „atrakcji”, a ja albo wyłysieję albo osiwieję od tego wszystkiego.


I czasem, a nawet ostatnio dość często przychodzi taka myśl, że ten blog nie powinien dalej istnieć, skoro nie mam czasu ani ochoty na jego pisanie. W sieci pojawiło się tyle fantastycznych blogów, które z przyjemnością czytam, że ten mój wydaje mi się takim „badziewkiem”, niepotrzebnie zaśmiecającym wirtualną przestrzeń. Nie usunęłam go do tej pory jedynie ze względu na listę ulubionych blogów, które tutaj mam zgromadzone. Sama nie wiem, jak to dalej będzie…Może się ocknę z tego marazmu?


Impulsem do tego wpisu był piękny bukiet amarylisów. Żal było go nie sfotografować, chociaż aparat bardzo ciążył i nie dogadywaliśmy się ewidentnie. 
5 lat wspólnego bycia, bukiet prawie jak ten ślubny, a ja nie wierzę, że to minęło tak szybko, bo od tamtego 30 maja tak wiele się zmieniło. 


Ostatnio dopadły nas „chude lata”, ale ja staram się wierzyć, że kiedyś ta zła karta się odwróci. W rocznicowym prezencie dostałam obietnicę remontu salonu, który pozostaje w nietkniętym właściwie stanie od czasu przeprowadzki. Będzie lampa nad stołem, nowy kolor na ścianach, może sofa? Zobaczymy.
Bo napisania?
PS Postaram się w ciągu kilku dni odpowiedzieć na maile, które ostatnio do mnie w tak dużej ilości dotarły. Dziękuję za miłe słowa i przepraszam za zwłokę.
Pozdrawiam!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...