czwartek, 30 stycznia 2020

Szydełkowy żyrandol w pokoju dziewczynki

Jak dotąd do pokoju Adki z aparatem nie zawędrowałam, więc nadszedł w końcu dzień na nadrabianie zaległości. Pora roku fotografowaniu nie sprzyja, przynajmniej w moim wykonaniu, dlatego kiedy tylko zobaczyłam słoneczne promienie, wzięłam się za robienie zdjęć. 


Impulsem był żyrandol, który szydełkowałam sobie w letnie wieczory, siedząc na tarasie. Najgorzej, kiedy projekt odłoży się z myślą "tylko na chwilę" i nie wiadomo, kiedy zleci miesiąc albo i dwa.  
Pomysł na szydełkowany abażur zobaczyłam w archiwalnym numerze czasopisma "Molie Potrafi" i od razu przypomniałam sobie o leżącym w piwnicy metalowym stelażu, który został po poprzednich właścicielach domu. Wygrzebałam go, doczyściłam i mamy gotowy żyrandol kosztujący tyle, co dwa motki włóczki i trochę wolnego czasu. 


A w tle szafka ścienna, kupiona za grosze na wyprzedaży w Ikei. Brałam ją z myślą o pokoju Ady, ale główne przeznaczenie tego mebla to chyba kuchnia :) U nas idealnie pasowała nad łóżko i półeczki, które też czekają na fotografowanie. Niech tylko tam trochę posprzątam. 


Fotografując żyrandol nie mogłam pominąć uroczych miniaturek mebli, które kupiłyśmy z Adką latem na giełdzie staroci. Uzbierał się z tego całkiem ładny komplet, który jeszcze bierze udział w dziewczęcych zabawach.


Ja uwielbiam takie miniaturki, ostatnio nawet odwiedziłam warszawskie Muzeum Domków dla Lalek, które polecam każdej dziewczynce, i tej dużej, i tej mniejszej. 

Na regale zamiast książek figurki bohaterów "Star Wars". Nie do końca jestem przekonana, czy pasują, ale młodej fance trzeba pozwolić na taki design w pokoju :)



Tym uroczym akcentem kończę wpis i dziękuję za odwiedziny i komentarze !

piątek, 24 stycznia 2020

Z szydełkowego cyklu: Panna Kotka i jej podopieczny


Dzielnie trzymam się rytmu: jeden wpis w tygodniu i wpadam tu z najnowszym "dzieckiem", czyli Panną Kotką. To moje pierwsze starcie z takim rodzajem szydełkowych tworów: trzeba było popracować nad sylwetką i pyszczkiem dość sporo. Jednak poczułam do niej miętę od pierwszego wejrzenia, więc nie było wyjścia - musiałam się z nią zmierzyć. Sam wzór pochodzi z książki "Amigurumi animals at work", która jest kopalnią inspirujących wzorów, a jego autorka prowadzi tego bloga: klik. Warto tam zajrzeć choćby dla niesamowitej postaci Wiedźmina wyczarowanego na szydełku. 


Panna Kotka nie jest sama - opiekuje się małym misiem. Wzór liczył trzy sztuki takich łobuzów, ale ostatecznie powstał tylko jeden z nich. Oj, za bardzo chciałam skończyć ten projekt, by zabrać się za kolejny, który mam na oku i nie starczyło zapału na rodzeństwo. Teraz żałuję i chyba powstanie jeszcze jeden do towarzystwa.


Kotka ( a może miś? ) dostała nawet torebkę - mam słabość do takich miniaturowych drobiazgów i często wybieram wzory, które zawierają takie elementy. 


Duet powędrował, jak można się było spodziewać, do Ady. Zrobiłam jej niespodziankę i po powrocie z feryjnego wyjazdu spotkała nowych towarzyszy na nowym biurku w pokoju :) Postanowiłam wymienić jej biurko, które kiedyś było moje i zaanektować je z powrotem do siebie, a Młodej sprawiłam nowy, czyściutki, bez pamiątek po farbach i mazakach - egzemplarz. Zamówiłam biurko internetowo i jestem pod jego wrażeniem. Pozytywnym, oczywiście. Muszę je tu pokazać, jak tylko ogarnę ten "kontrolowany (podobno) chaos adkowego pokoju :)


 Zatem plan jest następujący: kolejny wpis powinien być wnętrzarski. Pozostaje trzymać kciuki za choć chwilę ze słońcem i szybko robić zdjęcia. Tymczasem dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam ! 

wtorek, 14 stycznia 2020

Zielnik nad kuchenną wyspą i zapowiedź remontu


Kolejny kawałek do kuchennej układanki dołożony - jest zielnik ( czy też wieszak ) nad wyspą. Kto pamięta poprzednie kamieniczne mieszkanie, ten pewnie kojarzy duży zielnik wiszący między belkami. Planując kuchnię w domu nie myślałam o takim rozwiązaniu w ogóle. Pożegnałam się z tamtym i nie szukałam nawet zastępstwa. Aż ostatnio weszłam do najlepszego, mojego ulubionego centrum ogrodniczego ( na dodatek znajdującego się w mojej wsi ) i tam Go zobaczyłam. Dzięki takim zbiegom okoliczności zaczynam wierzyć w miłość od pierwszego wejrzenia ... do przedmiotów. 


Był czarny - to już dużo :) A na dodatek delikatny, ażurowy wzór przypominał ten na kuchennych kaflach, więc długo się nie zastanawiałam. Dopiero wsiadając z nim po auta uzmysłowiłam sobie, że przecież już nie chciałam go w nowej kuchni ... I te 5 min jechałam z duszą na ramieniu prawie przekonana, że nie wpasuje się w ogólną koncepcję. Przyznaję bez bicia: żałowałam, że nie posłuchałam rozumu, tylko znów fruuu i będzie, co ma być. Zielnik ukryłam w kącie w holu i przez kilka dni udawałam, że go tam nie ma. Ale nadchodziły święta i nawet wymyśliłam, że jakby co, to sprezentuję go osobie, która wiem, że o takim marzyła. Zebrałam się w sobie, przymierzyłam go i ... nie było tak źle. Po chwili już wisiał na swoim miejscu i ja naprawdę nie żałuję zakupu. A wręcz żałuję, wcześniej się za czymś takim nie rozglądałam.



Pewnie kompozycja będzie się zmieniać w zależności od pory roku, natomiast obecnie tez zimowy czas reprezentują na szybko zrobione śnieżynkowe łapacze snów. Zamiast serwetek, oprawiłam w obręcze gwiazdki i doczepiłam, co miałam pod ręką. A na zielniku kilka moich ulubionych książek kucharskich. Jest ich o wiele więcej, ale mają one do dyspozycji całą szafkę w wyspie. Jednak czasem mam ochotę na taką prawdziwą półkę z książkami w kuchni. Tylko jak to pogodzić z moją miłością do b&w oraz ładu w przestrzeni? Chyba się nie da, albo muszę poczekać na kolejny zryw, hehe.



Nie zdążyłam ze świątecznymi zdjęciami, ale ten kadr przypomniał mi o tegorocznym drzewku świątecznym. Pierwszy raz miałam w tej roli sosnę i jestem nią oczarowana. Było to przede wszystkim pokaźne drzewko, które wyprosiłam z dekoracji przed centrum ogrodniczym :) Prawie tam zamieszkałam, więc mam małe fory. Chciałam po świętach zasadzić je w ogrodzie, dlatego zależało mi na dorodnym okazie. Ciepła zima ułatwiła zadanie - sosna już na swoim miejscu i tam też wygląda tak dostojnie. Chociaż, żeby nie było samych hymnów pochwalnych na jej temat, jest okropna wręcz do dekoracji. Duże, szerokie gałązki kłują niemiłosiernie, a sznureczki przy choinkowych ozdobach ciężko "przepchnąć" przez ten  gąszcz igieł. Co chwilę coś z niej spadało, ale wybaczam i trzymam kciuki, by się przyjęła na nowym miejscu. 


Tak się też złożyło, że prawie rok temu zamieściłam tu wpis o pojawieniu się wyspy i też pojawił się bukiet kwiatów. Nie, nie - to nie te same zdjęcia. To kolejne przedurodzinowe kwiatki, jak ten czas pędzi!


A co w kwestii remontu?
Planując kuchenną zabudowę zostawiłam na samym końcu lukę. Wtedy nie byłam pewna, co tam chcę mieć, za to wiedziałam na 100%, że ponad pięć metrów kuchennych mebli na jednej ścianie plus boczna zabudowa i wyspa to jak dla mnie aż nadto. Nie chciałam powiększać tego kolosa o kolejną szafkę, więc najpierw wpasował się tam telewizor ( w sumie - prawie nieużywany, ale pominę to milczeniem ). Poźniej stanął tam jeszcze skrzydłokwiat, ale nadal czegoś brakowało. Po dwóch latach myślenia olśniło mnie i właśnie rozpoczęły się prace. A właściwie roboty, bo na początek trzeba skuć ścianę, żeby wewnątrz poprowadzić przewody. Szczerze mówiąc, myślałam że poprzednie korytko na ścianie było okej, ale nie będę się kłócić, przekonał mnie argument, że będzie lepiej wyglądało. 


Także pozdrawiam spod warstwy kurzu i biorę się za szydełkowanie. Na warsztacie coś, co wybrała sobie Ada i walczę zawzięcie, bo łatwo nie jest :)


środa, 8 stycznia 2020

Musiałam, czyli włóczkowe pancerniki

Już, już miał się szykować wpis wnętrzarski, ale skończyłam te małe cudaki i samo tak jakoś wyszło :) 


Szydełko to idealny kompan zimowych wieczorów. Ogród zatopiony w śnie, więc mam chwilę na inne hobby. Chociaż przyznam, że już tęsknię za sadzeniem i przycinaniem. Już nawet za tymi chwastami tęsknię, heh. Jednak doceniam też czas na inne przyjemności i pewnego razu, w odmętach instagramowych inspiracji, trafiłam na te zwierzaki. PANCERNIKI! Zwariowałam, kiedy je zobaczyłam. Ada jeszcze bardziej :) Bo jakieś myszki, króliczki, nawet świnki już widziałam, ale żeby szydełkowe pancerniki ?! 


Nie było wyjścia, "trzeba" było robić. Ładnych kilka wieczorów zeszło przy tym zwierzyńcu, bo to wzór niezwykle pracochłonny. Nie był skomplikowany, za to wymagał dużo cierpliwości. Prawdziwa szkoła dla mnie w tej kwestii. Zwłaszcza, że nie są wcale takie małe - mniejszy z trudem mieści się w mojej dłoni. 


Już ich pyszczki mają wiele uroku, a sam fakt, że to mama i dziecko sprawił, że Ada już się od nich nie odkleiła. Miały być dekoracją mojego regału z książkami, ale zadomowiły się już na dobre w adkowym pokoju. 
Przy okazji wrzucam ostatnie zdjęcie, na którym jest w tle przeceniona scenka kupiona jako niedziałająca. Wzięłam ją dla samej dekoracji, po czym po kilku dniach nagle ożyła - zapaliły się wewnątrz światełka, a po szynach sunie pociąg. Wow! Warto dawać drugą szansę. 


To już ostatnie zdjęcia w świątecznym klimacie - żegnamy się z choinką i bierzemy do roboty. Czeka mnie kucie w kuchni, brrrrr. Już chcę uciekać na samą myśl, ale pociesza mnie wizja zmian i zbliżania się ku końcowi prac w tym pomieszczeniu.
Trzymajcie kciuki!



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...